Z pocztą polską łączy mnie dość toksyczny związek. Wzajemnie utrudniamy sobie życie, oni mi chujkładzeniem, a ja im skargami. Niestety jesteśmy na siebie skazani. Myślę jednak, że powoli dochodzimy do tego etapu, w którym tolerujemy się z pobłażliwym uśmiechem. Ale od początku.
Niestety korzystam z usług poczty, na tyle często, że przywykłam do braku tlenu w urzędzie i wysokich temperatur, które chyba w 90% odpowiadają za globalne ocieplenie. Moje oczy przyzwyczaiły się, że na kilku m2 gdzie tłoczy się kolejka ludzi wystawione są regały ze wszystkim czego dusza zapragnie od zniczy, przez polopirynę, po nawilżacze powietrza i podpaski. Nie ma niestety miejsca na druki pocztowe, a jeśli przyjdzie Ci do głowy poprosić o taki to w najlepszym wypadku dostaniesz maksymalnie jeden, a w najgorszym usłyszysz, że masz iść do papierniczego sobie kupić. Moje uszy wiedzą już, że zanim będę mogła przejść do meritum sprawy z jaką przyszłam na pocztę, pani w okienku wydłuży czas oczekiwania próbując sprzedać mi ( jak i każdemu kto był tu przede mną i przyjdzie po mnie ) kolorowe książeczki dla dzieci, bardzo ładne, mamy często biorą, albo taki piękny kalendarz ze specjałami siostry Anastazji, polecam, sprawdzone przepisy na pyszne ciasta… O tyle niedostarczania przesyłek i tłumaczenia, że przesyłka priorytetowa jest priorytetowa tylko z nazwy, bo za gwarancję dostarczenia w terminie trzeba zapłacić dodatkowo, nie mogę zrozumieć. Nie mogę też zrozumieć pokrętnej logiki listonosza, który po 2 dniach od planowanej daty dostarczenia zostawia mi w skrzynce zamiast przesyłki awizo z napisem: nie zostawiłem przesyłki, bo nie mogłem wejść do bramy…
Wierzcie mi, że długo znosiłam tą impertynencję i lekceważenie, sama dygając na pocztę po odbiór. Za to Artur, który bywał w domu tylko na weekendy miał już tyle awizo, że mógł zostać królem makulatury. Oczywiście przesyłek nie sposób było odebrać w weekend, a żebym ja mogła je odbierać trzeba by było iść na pocztę wypełnić pełnomocnictwo pocztowe. Tak, na tą samą pocztę, która jest czynna tylko w tygodniu. Sytuacja przestaje być zabawna kiedy przesyłka jest np. pismem urzędowym i według prawa nieodebrana w terminie przez adresata uważa się za dostarczoną. Kropla goryczy przelała się kiedy urodził się Teo i nadal mimo tego, że siedziałam w domu i czułam oddech listonosza za drzwiami, ten zostawiał tylko zawiadomienie, a ja z małym dzieckiem nie byłam w stanie wyprawiać się kilka razy w tygodniu na pocztę. Postanowiłam wiec mojej frustracji nadać oficjalny ton i złożyłam skargę. Zgłosiłam problem bezpośrednio kierownikowi w urzędzie pocztowym. A na drugi dzień znów dostałam w pysk awizem. Tego było za wiele. Tym razem stwierdziłam, że uderzę w samo serce i napisałam do centrali z zaznaczeniem, o którą placówkę i rejon chodzi. Wyłuszczyłam, że listonosz jest notorycznym niedoręczycielem przesyłek. Opisałam też okoliczności które utrudniają mi dalsze tolerowanie takiego stanu rzeczy. A nawet przytoczyłam anegdotkę z życia wzietą, o tym że czekałam na ważną przesyłkę, którą specjalnie poleciłam wysłać NIEPOLECONYM , żeby uniknąć kłopotu, po czym zamiast przesyłki i tak znajduję w skrzynce awizo. Może trochę zbyt emocjonalnie jak na oficjalną skargę, ale jak tu się nie emocjonować? Tydzień później dostałam odpowiedź od niewzruszonego konsultanta Biura Ładu Korporacyjnego i Zgodności Poczty Polskiej, z pouczeniem, że powołując się na podstawę prawną artykuł taki i śmaki, jeśli w terminie 7 dni nie przyślę swoich pełnych danych moja skarga zostanie uznana za nieważną. Ponieważ zaszłam już tak daleko nie zamierzałam się wycofać i wysłałam te dane z prośbą o informację w jakim terminie mogę spodziewać się odpowiedzi w tej sprawie? Po tygodniu dostałam odpowiedź ( co prawda nie na pytanie, ale zawsze) :
Biuro Ładu Korporacyjnego i Zgodności Centrali Poczty Polskiej S.A.
uprzejmie informuje, że Pani wystąpienie zostało przyjęte do rozpatrzenia.
Dodam jeszcze, że mniej więcej w tym czasie przy naszym dzwonku do drzwi zawisła karteczka z prośba aby pukać, a nie dzwonić, bo mamy małe dziecko. Jaki był koniec tej jakże fascynującej historii ? Listonosz zaczął przychodzić z przesyłkami, dzwoniąc dzwonkiem tak, że obudziłby głuchego zmarłego. A na moje pytanie dlaczego do nędzy dzwoni, a nie puka, ze spokojem odpowiedział: Bo pani na mnie naskarżyła. (No i gdzie teraz jest twój bóg, hę? )
Post Scriptum
Te zdarzenia miały miejsce jakiś rok temu, aż tu wczoraj pytam przy okazji rzeczonego listonosza czy jest jakaś możliwość żebym odebrała pilną przesyłkę awizowaną na mojego chłopaka, bo nie ma go na miejscu. A on do mnie: wątpię, ale proszę mi dać to awizo, ja jutro przyniosę ją pani do domu. Moja mina bezcenna. Bez zastanowienia dałam. I teraz zachodzę w głowę czy to nieoczekiwany zwrot w naszych relacjach czy jakiś podstęp?
Może w Poczcie Polskiej ostatnimi czasy znalazł się ktoś od robienia porządku, public relations czy jak zwał tak zwał, czytałam kiedyś, że w PKP zatrudnili takiego cudotwórcę co „uczył”, że jedna szmata nie jest do wszystkiego 🙂
PolubieniePolubienie
Hehe, dobra szkoła 😉 jeśli chodzi o pocztę czy kolej właśnie to nie wiem czy ktokolwiek jest im w stanie jeszcze pomóc 😉
PolubieniePolubienie
Zakładam podstęp. Oni nigdy się nie zmieniają 😉
A co do całej sytuacji to miewałam podobnie na starym adresie. Listonoszce nie chciało się wejść na drugie piętro, ba! czasami nawet awiza nie zostawiała.
Na szczęście została zwolniona – dodam, że nie przyłożyłam do tego ręki.
Ale fakt faktem, czasami trzeba ludzi uświadomić, że zarabiają wykonując jakąś pracę, a nie dlatego, że po prostu są.
Pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubienie
I tu Cię zaskoczę, jak obiecał, tak przyniósł przesyłkę do domu. I to nie był wąglik 😉
PolubieniePolubienie
😀
To dobrze wróży dla kolejnych przesyłek 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Proza życia.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
no i co??? 🙂 Jaki był end? happy czy not happy ?
PolubieniePolubienie
Ha! dostaliśmy przesyłkę do rąk własnych, nienaruszoną, bez bomby czy innej zarazy 😉
PolubieniePolubienie